czwartek, 16 października 2014

Podstawa naukowa edukacji w wolności... cz.1

"Od czego zależy sukces dziecka?" Taki tytuł miała konferencja, która odbyła się 15 października 2014 roku w Warszawie. Najistotniejsze dla mnie było wystąpienie dwóch osób, których wkład w "nauczanie w wolności" jest przeogromny. Prof. Gerald Hüther dzielił się swoją wiedzą, którą spisał w książce pt. "Wszystkie dzieci są zdolne". Fragment tej książki przeczytała swym wspaniałym głosem Krystyna Czubówna.  Treściwe seminarium miała także dr Marzena Żylińska zatytułowane "Architektura kompetencji szkolnych w świetle badań nad mózgiem". Spore emocje wywołał film "Alfabet"... Ale o wszystkim po kolei. 


Na początku streszczę wystąpienie prof. G.Huthera.
Mózg zaczyna kształtować się już na początku życia płodowego. Ciało i mózg są kompatybilne i przystosowane do siebie nawzajem dlatego tak bardzo ludzie różnią się od siebie. Każdy człowiek ma "zakodowany" swój własny talent i jest to absolutnie oczywiste. Czy ten talent zostanie dostrzeżony a tym samym czy będzie miał szansę się rozwinąć to już zupełnie inna sprawa... Talentem bowiem może być wrażliwość, umiejętność współpracy, wspinanie czy plucie pestkami. Dorośli wartościują talenty na drogocenne i bezwartościowe. A zapominają, że każde dziecko jest jedyne w swoim rodzaju i w każdym tkwi potencjał rozbudowywania swojego talentu, co przekłada się bezpośrednio na tworzenie połączeń między neuronami (komórkami w mózgu) i rozwój mózgu. Rozwijanie swoich talentów jest dla człowieka najważniejsze. A kompasem i drogowskazem są tutaj uczucia i odczucia. Tylko przeżywając coś ważnego aktywizujemy swój mózg. Dla dzieci ważne jest odkrycie czegoś, nabycie wiedzy pozwalającej zrozumieć jak rozwiązać problem. Pojawiają się wtedy miłe uczucia. Natomiast gdy robią coś, do czego nie są jeszcze gotowi, czują niepokój, dyskomfort. Naukowym określeniem tego "niepokoju" jest brak spójności w mózgu. Jest to związane z budową i funkcjonowaniem układu nerwowego. Gdy dzieci aktywizują mózg znajdując rozwiązanie problemu (wchodząc na stołek, stając po raz pierwszy na nogach) pojawia się spójność w mózgu. Pomiędzy komórkami mózgowymi pojawiają się neuroprzekaźniki (dopamina) dające uczucie jak po zażyciu kokainy. Dodatkowo wydzielane są w mózgu endorfiny, które działają jak morfina dająca poczucie błogostanu. Dlatego właśnie nauczoną czynność dzieci na początku powtarzają na okrągło (wchodzą i zjeżdżają ze zjeżdżalni milion razy :) Mają ogromną motywację wewnętrzną, która biologicznie ma podstawy by istnieć. Gdy dziecko doskonali się w jakiejś wybranej przez siebie czynności, w mózgu pojawiają się dodatkowe połączenia (synapsy) między neuronami. Mózg "zalewany" jest wydzielanymi neuroprzekaźnikami i endorfinami co skutkuje euforią. U małych dzieci taki stan pojawia się 50-100 razy dziennie. Dlatego tak ważne jest by umożliwić dzieciom rozwój w ich własnym tempie, w ich indywidualny sposób. Jeśli chcemy mieć szczęśliwe dziecko nie ma innej drogi !!! 

Gdy zmuszamy dziecko by podążało drogą wybraną przez rodziców nieświadomie robimy ogromną krzywdę. Uczynienie dziecka przedmiotem swoich wyobrażeń najbardziej demotywuje dziecko. 

Teraz kilka strategii o tym jak naładować emocjami program nauczania:
  1. Odkrycie co dziecko robi najchętniej i podążanie za nim tą ścieżką. Jeśli dziecko jest rewelacyjne w pluciu pestkami można mu na przykład zaproponować obliczenie trajektorii lotu pestki. Sprawdzić czy każda pestka leci na taką samą odległość, od czego jest to zależne. Mózg dziecka jest zalewany wtedy wyżej wspomnianymi endorfinami :)
    Właśnie dlatego w naszej szkole suszymy winogrona na parapecie, moczymy je w wodzie (tak, tak, powstało wino :) czy pozwalamy rosnąć pleśni (jak przyjdzie Sanepid wyrzucimy, nie martw się Olu:)
  2. Wzbudzić zainteresowanie, ale warunkiem jest tutaj aby nie podawać rozwiązania czy wyniku doświadczenia. Dlatego gotowaliśmy coca-colę, czy kładliśmy ziemniaka na parapecie i obserwowaliśmy co się z nim stanie.
  3. Dać możliwość wspólnej nauki, wspólnego odkrycia w grupie. Daje to rezultaty tylko wtedy kiedy grupa jest  zróżnicowana wiekowo (!!!). W innym przypadku nie ma to sensu. Maluchy często przychodzą do szkoły z przedszkola. Od jakiegoś czasu Kuba czy Kalina (szkolna dziatwa) chodzą ze mną do przedszkola w piątek.
  4. Naładowanie emocjonalnie materiału, który chcemy przekazać dzieciom. Dzieje się to wtedy, kiedy dzieci lubią osobę przekazującą wiedzę. Na dłuższą metę jest to bardzo niekorzystne ponieważ endorfiny u dzieci uwalniają się w zasadzie tylko wtedy, kiedy "ukochana nauczycielka" pochwali, bądź jest zadowolona z pracy dziecka... Skutkuje to brakiem samodzielności w przyszłości, uzależnieniem swojego dobrego samopoczucia od innych osób.
  5. Zewnętrzna motywacja, czyli robienie przez dziecko czegoś ze względu na zewnętrzne oczekiwania (np. argumentując ,bo taki jest program nauczania). Robienie czegoś dla nagrody bądź braku kary... Dzieci uczące się w ten sposób zazwyczaj "dobrze" funkcjonują w życiu w monotonnych zajęciach niewymagających żadnej kreatywności. I taka była potrzeba XX wieku, gdzie "tresowanie" ludzi miało znaczenie gospodarczo-ekonomiczne. Wraz z tresurą nie szło poczucie szczęśliwości niestety. Dodatkowo XXI wiek wymaga czegoś zupełnie innego; kreatywności, logicznego myślenia...
Oczywiście najkorzystniejsza dla dziecka jest strategia numer 1, którą realizują Szkoły Demokratyczne. Ale aby mogły one funkcjonować niezbędne jest jednak stworzenie wspólnoty rodzic-dziecko-nauczyciele!!! Dlatego właśnie tak bardzo ważne jest uczestniczenie rodziców w życiu szkoły.

Tyle dowiedziałam się od prof. Geralda Huntera. Ponieważ temperatura spowodowana chorobą znowu opanowuje moje ciało i mózg o prezentacji dr Marzeny Żylińskiej i filmie "Alfabet" opowiem w kolejnym poście :)




5 komentarzy:

  1. Dzięki Angi za relację! Nie jestem pewna, że w szkole ma funkcjonować wspólnota rodzic-dziecko-szkoła. Czytam sobie Summerhill i założenia szkoły demokratycznej i rodzice nie tworzą społeczności z dziećmi w szkole. Przekonuje mnie bardziej to, że jest to miejsce dzieci-nauczyciel, gdzie traktowani są wszyscy równo i z szacunkiem. Dobrze gdyby rodzice byli w zgodnym duchu z założeniami wolnościowego wychowania również i w domu ten szacunek był namacalny między dorosłymi a dziećmi. Ale szkoła- to społeczność poza domem według mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Myślę właśnie, że wspólnota głównie polega na wspólnych założeniach wychowania w wolności, w szacunku. A uczestniczenie chociażby rodziców w zebraniach pokazuje dziecku, że interesuje mnie jako rodzica gdzie i z kim spędzam większość czasu podczas dnia.

      Usuń
    2. Rodzice tak czy inaczej zawsze trochę "kloszują" własne dzieci i często wywierają dyskretną presję na ich decyzje. Oczywiście, kierując się najlepszymi intencjami. Środowisko szkoły daje szansę na uwolnienie się od tego.

      Usuń
  2. Z niecierpliwością czekamy na ciąg dalszy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko zacznę logicznie myśleć, bo choroba blokuje moje neurony :)

      Usuń